fbpx
Między Euro 2020 a Mundialem 2022 w Katarze – artykuł ekspercki
Udostępnij:

Między Euro 2020 a Mundialem 2022 w Katarze – artykuł ekspercki

Przesunięcie Euro 2020 na rok 2021 spowodowało, że zakłócony przez pandemię kalendarz wielkich turniejów piłkarskich znacznie przyśpieszył. Byłby on zapewne jeszcze bardziej spłaszczony, gdyby nie to, że ze względu na warunki atmosferyczne jakie panują nad Zatoką Perską, mundial 2022 nie zostanie rozegrany tradycyjnie latem, lecz późną jesienią. Tak czy inaczej, do kolejnej wielkiej imprezy piłkarskiej pozostało raptem 15 miesięcy. Piłkarski świat znajduje się w dość krótkim okresie przejściowym pomiędzy Euro 2020, a Mistrzostwami Świata 2022 w Katarze. W tej niecodziennej jakby nie było sytuacji, postanowiliśmy zrezygnować z formy zwyczajowego podsumowania zakończonych dopiero co XVI. Mistrzostw Europy, a zamiast tego skupić się na kilku problemach, w których zarówno wybrzmiewają echa Euro 2020, czym będziemy żyli do kolejnego piłkarskiego święta.

 

Supremacja Starego Kontynentu

Piłka nożna jest jedną z tych nielicznych dziedzin, w których Europa nie tylko zdecydowanie dominuje nad resztą świata, lecz supremację tę na przestrzeni niemal dwóch dekad systematycznie powiększa. Nic więc dziwnego, że to właśnie czempionaty o reprezentacyjny prymat w Europie wraz z Mistrzostwami Świata tworzą w ostatnich kilkunastu latach swoisty tandem turniejowy, który ustala globalną hierarchię w futbolu. Naturalnie Brazylia ciągle posiada największą liczbę (pięciu) tytułów Mistrza Świata, a Argentyna oraz Urugwaj mają w swym dorobku po dwa takie laury, jednak w tym stuleciu, a dokładnie po 2002 r. w którym to drużyna Canarinhos zdołała jeszcze wywalczyć swój ostatni tytuł Mistrza Świata. Ameryka Łacińska coraz bardziej od Starego Kontynentu odstaje.

 

Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą coraz mniej sprzyjającego otoczenia piłki nożnej. Dziedziny analizowanej, w sposób zresztą coraz bardziej zniuansowany, choćby tak jak czyni to brytyjski socjolog Richard Giulianotti z Loughborough University, widzący futbol jako jedną z tych wielkich instytucji, która:

 

,,(…) na całym świecie nadaje kształt narodowym tożsamościom i spaja je. (…) Współczesna łączność piłki nożnej i narodu jest podparta rosnącą złożonością życia społecznego i kulturowego. Kulturowa złożoność odnosi się do ilości informacji (,,wiedzy”), którą aktorzy społeczni wykorzystują w relacjach ze światem. Złożoność społeczna odnosi się do społecznych interakcji pomiędzy tymi aktorami, rozpiętości ich pozycji społecznych oraz tworzonych przez nich relacji.”

 

Taka interpretacja pozwala zatem zrozumieć rosnącą potrzebę pełniejszego spojrzenia na piłkę nożną, zarówno w perspektywie jej bezpośredniego zaplecza organizacyjnego, jak i przez pryzmat prac przedstawicieli wielu dyscyplin naukowych.

 

W rezultacie przyglądając się meczom piłkarskim (zwłaszcza na wielkim turnieju) rzeczone spojrzenie na futbol nie ogranicza się wyłącznie do ,,czystej gry”, lecz uwzględnia różne jej aspekty i uwarunkowania. Dla politologa Seweryna Dmowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego są to konteksty polityczne, społeczne i kulturowe. My zaś do tej listy dopisalibyśmy jeszcze bezwarunkowo: ,,finansowo – ekonomiczne”.

 

Próby wyjaśnienia obserwowanej latynoamerykańskiej zapaści, akurat na przykładzie Brazylii, podjął się przed dwoma laty Bartłomiej Rabiej w książce pt.: ,,Podcięte skrzydła kanarka. Blaski i cienie brazylijskiego futbolu.” Tytułowych przyczyn ,,podcięcia skrzydeł” objawiających się wielkim zastojem w tamtejszej piłce nożnej, upatruje w kryzysie, jaki przechodzi i tym samym dotyka wiele innych dziedzin w Brazylii. Nie bez przyczyny jednym z najtragiczniejszych tego skutków jest też ogrom spustoszenia, jakie w tym kraju sieje pandemia COVID – 19.

 

Równocześnie autor ten przypomina, że kiedy w 1958 r. Brazylia po raz pierwszy wywalczyła tytuł Mistrza Świata, to zdecydowanie wyprzedzała europejskie reprezentacje pod względem sztabu szkoleniowego, metod treningowych, przygotowania mentalnego i merytorycznego. Zatem tego, co z jednej strony – umacnia aktualną supremację Europy nad resztą piłkarskiego świata, ale z drugiej, decyduje też o wynikach rywalizacji wewnątrz Starego Kontynentu, a ta jest tu doprawdy przeogromna.

 

Na szczeblu zmagań reprezentacyjnych zakończone właśnie Euro 2020 było tego dobitnym przykładem. Był to bowiem turniej, w którym o powodzeniu nie przesądzał geniusz futbolowych mega gwiazd, lecz jeśli już to gwiazdami były całe zespoły wraz ze swymi sztabami trenerskimi. Roli tych drugich nie da się już praktycznie przecenić. Swego czasu, sławny włoski trener Giovanni Trapattoni wychodził z założenia, że szkoleniowiec jest w stanie zwiększyć (lub pomniejszyć) wartość zespołu o 20%. Obserwowane tendencje pozwalają ten pogląd jak najbardziej pozytywnie zweryfikować. Z tym, że może być to nawet o jakieś 5 punktów procentowych (w obie strony) więcej.

 

Z tego właśnie względu poziom rywalizacji na Euro 2020 był jednocześnie bardzo wysoki i bardzo wyrównany. Do tego stopnia, że w wielu decydujących momentach o wejściu lub nie, do strefy pucharowej, a potem o dalszych awansach decydowały absolutne niuanse, detale, centymetrowe różnice (wychwytywane przez system VAR, choć nie zawsze do końca), a także po prostu łut szczęścia lub jego brak. Nie ulega zatem wątpliwości, że gdyby ten turniej hipotetycznie rozegrać raz jeszcze np. za miesiąc, i to nawet w takiej samej nie do końca fortunnej zdecentralizowanej formule geograficznej, to ostateczne rozstrzygnięcia mogłyby być diametralnie inne.

 

Futbol klubowy versus futbol reprezentacyjny, czyli konflikt w otulinie teorii gier

 

Z całej mocy podzielamy opinię, że to co zobaczyliśmy na Euro 2020 było najlepszą, a zarazem bezlitośną odpowiedzią na pseudo motywy, jakimi mieli się kierować architekci niedoszłej tzw. Superligi. Emocje i pasja kibicowania piłkarskim reprezentacjom były tak wielkie, że w fazie pucharowej gros postronnych widzów wręcz wzdychała, aby mecze trwały jak najdłużej i do tego najlepiej, jeśli kończyłyby się seriami rzutów karnych. Piszemy o tym też dlatego, że jednym z naczelnych pseudoargumentów jakie pojawiły się w kontekście kwietniowej dyskusji o Superlidze, miał być i taki, że mecze piłkarskie są ponoć już dla wielu, zwłaszcza młodych odbiorów, zbyt długie. Ot taki jeszcze jeden nonsens.

 

Nie zmienia to jednak faktu, o czym zresztą pisaliśmy już w naszym majowym Newsletterze, że problem sprzeczności interesów pomiędzy światem piłki klubowej, a światem piłki reprezentacyjnej był, jest i będzie. Jego przebieg i intensywność będą zmieniały się w czasie, i co nie mniej istotne, wbrew tego, jak ubierają je często z wiadomych powodów media, nie mają charakteru katastroficznego. Konfliktów, w tym w szczególności konfliktów społecznych, czyli tych zachodzących między różnymi podmiotami zbiorowymi, które czerpią przy tym ze społecznej mocy, w celu uzyskania określonego statusu, zasobów czy innych wartości, jak ujął to amerykański socjolog Joseph S. Himes (1908 – 1991), nie należy ani lekceważyć, ani też demonizować. Podstawą natomiast jest, aby coś trochę o tym wiedzieć. Piłka nożna zaś, jako dziedzina nie tyle osadzona w życiu społecznym, co raczej ,,z życia wzięta”, jest nienajgorszym asumptem, a zarazem kanwą empiryczną, aby potrzebom tym wyjść naprzeciw.

 

W opinii S. Dmowskiego, autora inspirującego eseju pt.: ,,Futbol i polityka – zagadnienia teoretyczno – metodologiczne”, jedną z newralgicznych kwestii w interdyscyplinarnych studiach nad futbolem jest strukturyzacja badań pod kątem wewnątrzkrajowej oraz międzynarodowej rywalizacji, gdzie w ramach tej drugiej mamy rozgrywki klubowe i reprezentacyjne. To rozróżnienie, zdaniem uczonego z UW, zgodne z preferowanym przez niego podejściem instytucjonalnym, ma dzisiaj największe znaczenie. Naszym zdaniem w dużej mierze tak, lecz nie tylko.

 

Podejścia bardziej kompleksowe, czy wręcz meta ujęcia w wielu przypadkach nie tylko nie tracą na aktualności, lecz nierzadko mogą dostarczać zupełnie nowych, niedostępnych w inny sposób wartości poznawczych. Przykładem niech będzie wyartykułowany powyżej teoremat konfliktu pomiędzy futbolem klubowym, a reprezentacyjnym, który ze względu na ograniczone ramy objętościowe nakreślimy jedynie w bardzo ogólnym (i przystępnym) zarysie.

 

Spojrzenie z góry na piłkarski ekosystem, czyli piłkę klubową (z rywalizacją wewnątrzkrajową i międzynarodową, tj. pucharową) oraz na krajowe reprezentacje, jako futbolową całość, uwidacznia nam m.in. plecionkę wielu sprzecznych celów i interesów.

 

Te zaś sprowadzone do najprostszej postaci wyrażają się w powszechnie artykułowanej antynomii: futbol klubowy versus futbol reprezentacyjny. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę fakt, iż od dziesięcioleci piłkarski świat urządzony jest w ten sposób, że kluby i reprezentacje – czy im się to podoba czy nie – i tak są skazane na życie w strukturalnej konfliktogennej symbiozie. To w przypadku kiedy ,,strona klubowa” stara się zakwestionować ten stan rzeczy, wówczas kończy się to dla niej tak, jak miało to właśnie miejsce przy kompromitującej próbie rebelii dążącej do utworzenia tzw. Super Ligi.

 

Dla ekonomistów zajmujących się tą problematyką otwiera się w tym miejscu pasjonujące pole badawcze, na które mogą wkroczyć z arsenałem teorii gier, której już sama nazwa odzwierciedla istotę i sposób jej rozumowania. W największym skrócie jest ona oparta na założeniach, które zdaniem Williama F. Samuelsona i Stephena G. Marksa, autorów Ekonomii menedżerskiej, wyrażają się tym, że każda ze stron, czyli też podmiot decyzyjny (lub inaczej ,,gracz”):

 

,,dążąc do osiągnięcia celów – postępuje racjonalnie i jednocześnie przyjmuje, że w podobny sposób zachowują się konkurencji, (…) zazwyczaj przyjmuje się upraszczająco, że wszyscy uczestnicy gry (…) realizują strategie, których celem jest maksymalizacja zysków [korzyści] i że podobne założenia przyjmują oni w stosunku do swych konkurentów.”

 

Warunki federalnego ładu organizacyjno–prawnego, w ramach którego funkcjonuje globalny futbol, kierują nas w stronę gier mieszanych, czyli takich w których składowymi są zarówno konflikt, jak i współzależność. Thomas C. Schelling (1921 – 2016) prekursor tego sposobu myślenia, które wprowadzone zostało do ekonomii (i teorii gier) w postaci uhonorowanej Nagrodą Nobla – strategii konfliktu, współzależność tę definiował nawet w kategoriach rzeczywistego partnerstwa.

 

Z kolei kroczenie po polach konfliktu i decyzyjnej współzależności staje się naturalnym obszarem dla gier wielokrotnych. Ulubionym obszarem zainteresowań badawczych Roberta J. Aumanna. Istota konfliktowych gier wielokrotnych jest taka, że:

 

,,(…) każda toczona gra wpływa na następną (…) często od gry, która się teraz odbywa, ważniejsze wydają się gry, które mają się dopiero odbyć.”

 

Gry o charakterze mieszanym oraz konfliktowe gry wielokrotne, w bardzo istotny sposób przyczyniły się do tego, że teoria gier mogła się pozbyć dogmatycznego balastu w postaci gier o sumie zerowej. W pierwszym przypadku, T.C. Schelling wykazał, że sformalizowane (tzn. zmatematyzowane) ujęcie gier o sumie zerowej jest jedynie tylko wycinkiem rzeczywistości, który tym samym pomija rożne bardzo ważne kwestie badawcze. Jak choćby te, o możliwej między ,,graczami” konfliktowej kooperacji. Natomiast R.J. Aumann za pośrednictwem konfliktowych gier wielokrotnych uświadomił nam, że w realnym świecie nie sposób poruszać się czy preferować rozwiązań zero–jedynkowych. Ponieważ to, co może być aktualnie odczytywane obecnie jako oznaka słabości lub/i przegranej, z perspektywy gier wielokrotnych może okazać się wygraną i odwrotnie.

 

Przedstawiona w ten zazębiający się sposób, ledwie szczypta wkładu obu tych uczonych, w teorię gier, którą posłużyliśmy się do przybliżenia interakcji jakie zachodzą pomiędzy futbolem klubowym, a futbolem reprezentacyjnym, niejako przy okazji pozwala być może w jeszcze jeden sposób zrozumieć dlaczego T.C. Schelling i R.J. Aumann otrzymali Nagrodę Banku Szwecji w dziedzinie nauk ekonomicznych w tym samym 2005 r.

 

W świetle powyższego, pragnęlibyśmy też podzielić się refleksją, że Polsce ze względu na różne uwarunkowania historyczne o ,,konflikcie” od strony teoretycznej, póki co nigdy chyba nie za wiele wiadomo. Z tego względu, że w naszej zbiorowej świadomości silnie, aczkolwiek błędnie zakorzenione jest głównie jego pejoratywne oblicze. W konsekwencji, wiąże się ono z czymś co należy zneutralizować czy wyciszać, a jeśli to się nie udaje, to zazwyczaj dąży się do rozwiązań zero–jedynkowych, inaczej mówiąc: ,,kto – kogo?”

 

Tymczasem w wyniku trudnego i długiego, bo liczącego kilkaset lat rozwoju demokracji, gros świata zachodniego nauczył się o konflikcie myśleć inaczej. Tam wychodzi się z założenia, że każdej zorganizowanej społeczności, zatem także i takiej, jaką jest federacja, związek czy stowarzyszenie piłkarskie, potrzebni są ,,gracze” w różnych rolach. Bez względu na intensywność i przebieg pojawiających się konfliktów, zaangażowane w nie strony zdają sobie sprawę, że bez różnic i sprzecznych celów, nie było, jak pisał o tym twórca nowoczesnej koncepcji konfliktu społecznego Ralf Dahrendorf (1929 – 2009), działania, zmian i postępu. Innymi słowy, wyrażanie sprzeczności jest zjawiskiem naturalnym i pozytywnym, a to czy będzie ono miało charakter niszczący, czy też budujący zależy w głównej mierze od instytucjonalnego ,,bycia” w konflikcie.

 

Austriacka ,,bazylika mniejsza” mierzy coraz wyżej!

 

Doprawdy niewiele brakowało, nie więcej niż 5 centymetrów, a piękny sen Italii na Euro 2020 mógł się niespodziewanie zakończyć już na 1/8 finału. Mowa jest tu o nieuznanej (spalony) bramce austriackiego napastnika Marko Arnautovica w 65 minucie spotkania z Włochami. Ostatecznie triumfowali piłkarze z Półwyspu Apenińskiego (2:1), lecz szalę na swoją korzyść przechylili dopiero po pasjonującej dogrywce, zakończonej tak jak i cały mecz wynikiem 2:1.

 

Po stronie Squdra Azzurra wzięło w tym meczu udział w sumie 16 zawodników, z czego 14 reprezentowało na co dzień kluby Serii A. Po stronie austriackiej wystąpiło 17 graczy, z których 14 było zawodnikami klubów niemieckiej Bundesligi. Można zatem powiedzieć, że mecz 1/8 Euro 2020 Włochy – Austria był w ok. 85% starciem pomiędzy reprezentantami ligi włoskiej i niemieckiej.

 

Bliskość kulturowa, językowa oraz geograficzne sąsiedztwo decydują o tym, że austriaccy piłkarze traktują grę i życie w Niemczech jako miejsce pierwszego wyboru. Oczywiście nie bez znaczenia są też warunki ekonomiczne jakie się im tam oferuje, lecz roli wymienionych wcześniej czynników w tym co decyduje o wektorze transferów – przecenić nie sposób. Niekiedy dość pompatycznie, lecz i nie bez przyczyny powiada się, że piłkarska Austria to taka swoista ,,bazylika mniejsza” dla niemieckiego futbolowego ,,Rzymu”.

 

Ostatnie kilkadziesiąt lat w austriackim futbolu było dość burzliwe. Długoletnie niepowodzenia reprezentacji, które wcześniej ostatni raz chwalebnie zapisały się w pamięci kibiców, i to nie tylko tych znad Dunaju, zawierały to z mundialu 1978 r., na którym Austria w II fazie rozgrywek grupowych pokonała aktualnego wówczas jeszcze (przez cztery dni) mistrz świata, czyli reprezentację RFN (3:2). Potem było już w sumie tylko gorzej. W latach 90. XX wieku (np. LASK Linz), ale też i w tym stuleciu, doszło do bankructw kilku wielce zasłużonych klubów (np. Sturm Graz, Grazer AK czy First Vienna FC 1894) i nic dziwnego, że stosunki pomiędzy Austriackim Związkiem Piłki Nożnej – ÖFB (niem. Österreichischer Fußball-Bund), a Österreichische Fußball-Bundesliga, tj. stowarzyszeniem prowadzącym rozgrywki klubowe w dwóch najwyższych klasach rozgrywkowych w Austrii, nie należały do łatwych.

 

Niemniej, w minionej dekadzie, a może nawet nieco wcześniej, bo od czasu mało zresztą udanego dla Austrii Euro 2008, których była wraz ze Szwajcarią współorganizatorem, tamtejszy futbol ligowy, pomimo wielu notorycznych trudności finansowych (np. wiosną 2021 r. w tarapatach znalazła się Austria Wiedeń, najbardziej utytułowany klub kraju) wykazuje systematyczny progres. Lokomotywą napędzającą ten postęp są głównie trzy czynniki: szkolenie młodzieży, szkolenie młodzieży i jeszcze raz szkolenie młodzieży.

 

Poniżej zaprezentowaliśmy wybrane parametry charakteryzujące potencjał najwyższych klas rozgrywkowych niektórych krajów – uczestników UEFA Euro 2020. Jak widzimy w rankingu UEFA austriacka Bundesliga ustępuje jedynie holenderskiej Eredivisie. Warto też zauważyć, że zawodnicy występujący w lidze austriackiej, ze średnią wieku nieco ponad 24 lata, należą do najmłodszych wśród swych zagranicznych odpowiedników. Pod tym względem ustępują jedynie Słowacji i Danii.

 

Tabela 1. Wybrane parametry najwyższych klas rozgrywkowych w niektórych krajach uczestniczących w finałach UEFA Euro 2020.

Źródło: opracowanie własne na podstawie UEFA, transfermarkt.pl

 

Nierzadko o rzeczywistym potencjale profesjonalnej piłki nożnej w danym kraju, nie mniej niż najwyższa klasa rozgrywkowa, powie nam tzw. ,,drugi front”. Pod tym względem austriaccy piłkarze są już najmłodsi wśród prezentowanych krajów, a jednocześnie wyceniani przy tym dość wysoko. Ustępując na tym polu ligom z Belgii, Holandii, i co dość zastanawiające także Szwajcarii. Wyceny rynkowe zawodników są jak helweckie Challenge League – wyraźnie wyższe niż w Austrii. Sytuację tę zapewne przypisać należy istotnie większemu odsetkowi cudzoziemców w obu zresztą najwyższych klasach rozgrywkowych Szwajcarii.

 

Jeśli chodzi o pozycję Polski, to uważamy, że na zapleczu PKO BP Ekstraklasy, czyli na drugim szczeblu krajowych rozgrywek znajduje się ciągle nie do końca zidentyfikowany, a doprawdy spory potencjał rozwojowy. Oznacza to, że jeśli rodzime kluby ekstraklasowe nie będą chętniej, w rozumieniu częściej, czerpać z tego ,,zasobu”, to wkrótce zrobi to za nich zagraniczna konkurencja. Byłoby dość kompromitujące, bo jest z czego wybierać. Należy przy tym podkreślić, że Fortuna 1. Liga cechuje się niskim odsetkiem cudzoziemców (13 %), co stwarza doprawdy duże możliwości rozwoju dla sporej rzeszy rodzimych zawodników. Jak widzimy na przykładzie wielu innych krajów Europy (vide tab. 2) atut ten wcale nie musi być taki oczywisty.

 

U progu nowego sezonu w Fortuna 1. Liga warto także nadmienić, że nasz drugi szczebel rozgrywek, jako jeden z nielicznych wśród swoich odpowiedników w Europie, wyposażony będzie w system VAR, co niewątpliwie jest kolejną, obok kilku nowych stadionów, istotną zmianą jakościową w systemie profesjonalnej piłki nożnej w Polsce.

 

Tabela 2. Wybrane parametry drugiego szczebla rozgrywkowego w niektórych krajach uczestniczących w finałach UEFA Euro 2020

Źródło: opracowanie własne na podstawie UEFA, transfermarkt.pl

 

Conference League – szansa, której nie można zaprzepaścić!

 

Wielce zawstydzającym jest, że nasza PKO BP Ekstraklasa w rankingu UEFA znajduje się dopiero na 30 miejscu w Europie, podczas, gdy ligi z takich krajów jak Austria czy Ukraina, zatem nie zaliczające się do futbolowych potentatów, plasują się znacznie wyżej, bo odpowiednio na 10 oraz 11 miejscu. Tym bardziej to deprymuje, że na przestrzeni minionej dekady, sytuacja ekonomiczna naszej futbolowej elity uległa diametralnej poprawie i stabilizacji, czym akurat nie do końca mogą pochwalić się np. Austriacy.

 

Uważamy zatem, że zainaugurowany w sezonie 2021/2022 trzeci, obok Ligi Mistrzów i Ligi Europy, format europejskich pucharów, czyli Liga Konfederacji (ang. Conference League) jest wielką szansą dla poprawy międzynarodowej pozycji profesjonalnej piłki nożnej w Polsce. Otwierają się bowiem w ten sposób dodatkowe, a jednocześnie wielce atrakcyjne możliwość rozwoju, wynikające przede wszystkim z dużo częstszych, przynajmniej w teorii, niż dotychczas, rywalizacji z przedstawicielami lig zagranicznych.

 

Kilkudziesięcioletnie doświadczenia z rozgrywanego do 2008 r. Pucharu Intertoto, wskazują, że sposobność konkurowania i nabywania międzynarodowego doświadczenia, powinna istotnie przyczynić się do ogólnej poprawy umiejętności i poszerzenia przedmiotowego zakresu wiedzy. Mowa więc jest tu także o zapleczu trenerskim.

 

Conference League to również ogromna szansa na dodatkowy rozwój ekonomiczny klubów. Nie tylko w znaczeniu jeszcze jednego okna wystawowego do wypromowania i sprzedaży zawodników, co przede wszystkim w zakresie promocji klubu, poszerzenia sieci nowych kontaktów w Europie, czyli tego wszystkiego co nazywa się kapitałem społecznym. Poza tym, częsta i skuteczna gra w tych rozgrywkach powinna szybko przynieść sporo dodatkowych punktów w rankingu UEFA, co z czasem skutkowałoby krótszą ścieżką kwalifikacyjną dla przedstawicieli naszej ligi w europejskich pucharach. Dobrym przykładem czerpania z tego tytułu pokaźnych profitów są akurat Czesi.

 

Wreszcie nie do pogardzenia są kwoty jakie leżą na piłkarskiej murawie. Warto wspomnieć, że już sam udział – bez względu na rezultat w I rundzie kwalifikacyjnej, oznacza dla klubu 150 tys. euro przychodu, a potem z każdą kolejną rundą płacone jest już coraz więcej (vide tab. 1.). Zatem nic tylko grać i awansować jak najwyżej!

 

Tabela 3. Kwoty dla uczestników Conference League (do fazy grupowej włącznie) w sezonie 2021/2022

Źródło: opracowanie własne na podstawie UEFA

 

Biało – Czerwoni – w stronę nowego DNA

 

W okresie 1938 – 2021 reprezentacja Polski zagrała w sumie na 12 wielkich turniejach piłkarskich, w tym ośmiu Mistrzostwach Świata (1938, 1974, 1978, 1982, 1986, 2002, 2006, 2018) oraz czterech Mistrzostwach Europy (2008, 2012, 2016, 2020). Jeśli przyjąć ,,twarde” kryteria medalowe (liczba medali versus liczba startów), bo takie wyznaczają realną hierarchię, to można powiedzieć, że nasza skuteczność, w postaci dwóch medali za III miejsce (1974, 1982), kształtuje się na poziomie 16,6%.

 

Jakkolwiek brzmi to mało przyjemnie, lecz relatywnie niski ,,współczynnik sukcesu” upoważnia zapewne do postawienia pytania, czy aby występ ,,Biało – Czerwonych” na Euro 2020 nie tyle powinno się uznać za kolejne rozczarowanie, czy może raczej za normalny stan rzeczy. Zapewne nie przyczyni się to do znaczniejszej poprawy nastrojów, ale niech będzie wolno nam też stwierdzić, że Euro 2020, to jedna z tych kilku imprez, które mimo wszystko zakończyliśmy znacznie poniżej możliwości wynikających z aktualnie posiadanego potencjału. Takich zaś niespełnionych turniejów było w naszej ocenie trzy. O ile ten z 1978 r. jest poza wszelką ,,konkurencją”, gdyż ówczesny skład ,,Biało – Czerwonych” na mundial w Argentynie był najsilniejszy w historii, to Mistrzostwa Świata z 1938 r. i Euro 2020 mają w sobie coś szczególnie wspólnego. W pierwszym przypadku Polskę starał się wziąć na plecy i zatargać do następnej rundy (choć nie w pojedynkę) Ernest Wilimowski (4 gole w przegranym 5:6 meczu z Brazylią). Tym razem z nie mniejszą determinacją roli futbolowego Herkulesa podjął się Robert Lewandowski, i on tak jak przed wojną E. Wilimowski, najlepszy chyba napastnik świata swoich czasów, niestety nie dał rady.

 

Po 1938 r. szans na kolejną próbę zdyskontowania przez Polskę posiadanego potencjału piłkarskiego już nie było, bo tę zabrała nam wojna. Tym razem, w perspektywie zaledwie 5 kwartałów pojawia się możliwość gry na Mistrzostwach Świata w Katarze. Aby tam pojechać trzeba, jak wiadomo, przejść zwycięsko przez eliminacje. Porażka z Anglią (1:2) oraz utrata punktów w zremisowanym (3:3) meczu z Węgrami, choć po występie Madziarów na Euro 2020 inaczej się też na ten wynik powinno spoglądać, stawia reprezentację Polski w sytuacji mało komfortowej. Ale może to i dobrze, bo jeśli mamy w Katarze zagrać o coś więcej niż o irytująco powtarzane ,,wyjście z grupy”, to pokonanie jesienią Anglii w Warszawie, będzie wyzwaniem na miarę takiego celu. Nawet jeśli ostatecznie mielibyśmy zagrać o arabski mundial w barażach.

 

Niewielu kibiców zdaje sobie też sprawę, że reprezentacja Polski pragnie tego dokonać w okolicznościach, w których tak naprawdę nigdy jeszcze nie była. Paulo Sousa podjął się bowiem zadania arcy ambitnego, polegającego na radykalnej przebudowie stylu gry reprezentacji. Mówiąc obrazowo stara się zmienić to, co potocznie nazywa się futbolowym DNA. W naszym przypadku oznacza to dokonanie przebudowy świadomościowej, z drużyny zazwyczaj wycofanej, często nader zachowawczej, by nie rzec zalęknionej (notabene objawy tego występują już w najmłodszych grupach wiekowych) – na taką, która nie będzie uchylała się przed przejmowaniem inicjatywy, a przez co będzie też zdolna do strzelania bramek po ataku pozycyjnym. Być może brzmi to aż nieprawdopodobnie, lecz namiastkę takiej skutecznej gry mieliśmy już na Euro 2020 w remisowym meczu z Hiszpanią. Kiedy akcję rozgrywaną na połowie Hiszpanów: J. Moder – M. Klich – K. Jóźwiak sfinalizował finezyjnym strzałem głową na 1:1 R. Lewandowski. Preferowany przez P. Sousę sposób gry ma spore szanse, aby zakończyć się (okresowym) sukcesem. Do realizacji swojej koncepcji selekcjoner posiada wszystkich najlepszych polskich piłkarzy, z których powinno się ,,coś wybrać”. Jeśli jednak nasze futbolowe DNA miałoby ulec trwałej rekonstrukcji, to potrzebna do tego celu jest już gruntowna przebudowa modelu szkolenia, a właściwie zupełnie nowa jakość przekazywanej wiedzy i umiejętności. W przypadku tego drugiego – podstawą jest jak wiadomo wyszkolenie techniczne, i z tym chyba jest i będzie największy problem. W Polsce w piłkarstwie młodzieżowym praktycznie nie pracują ludzie piłki. Dominują za to magistrowie futbolu po AWF lub/i ,,laptopowi” trenerzy/instruktorzy z różnymi licencjami.

 

Tak jednych, jak i drugich cechuje to, że sami nigdy na poważnie w piłkę nie grali. Nie posiadają zatem umiejętności, które nabywa się w trakcie własnej kariery piłkarskiej. W tej sytuacji trudno dziwić się ich podejściu do programu i elementów szkolenia, chociażby dlatego, aby uniknąć mocno niekomfortowych sytuacji typu: ,,wymaga od nas czegoś, czego sam nie potrafi…”.

 

Tymczasem aż się prosi, aby do zmiany nauczania sztuki gry w piłkę wykorzystać zmieniające się warunki klimatyczne, skutkujące często łagodniejszym już przebiegiem zimy, umożliwiającym ćwiczenia na powietrzu praktycznie przez cały rok. Nie bez znaczenia jest tu też wyraźnie przyrastająca baza do trenowania pod dachem (hale sportowe oraz tzw. balony). Wszystko to zdaje się sprzyjać temu, aby za jakiś czas – młodzi adepci futbolu w Polsce nie musieli pod względem wyszkolenia technicznego aż tak bardzo odstawać od swych zagranicznych rówieśników. Żeby jednak tak się stało muszą być w zupełnie inny sposób szkoleni. Możliwości ku temu są zatem dwie, albo w poszukiwaniu umiejętności młody polski piłkarz wyjedzie za granicę, albo zagranica przyjedzie do niego. W tym drugim przypadku, ktoś w to musi zainwestować, pytanie czy warto? Jeśli się chce podchodzić do inwestycji w piłkę nożną w kategoriach długookresowych, odpowiedź może być tylko twierdząca.

 

OPRACOWANIE 

Departament Analiz
Prosper Capital Dom Maklerski S.A.

 

 

Kontakt